Jan Lorek, Bielsko-Biała
Mój ulubiony sposób spędzania czasu? W towarzystwie, razem z żoną, w gronie przyjaciół – w ciekawym miejscu, najlepiej gorący śródziemnomorski wiatr, albo u kogoś w domu. Do tego koniecznie dobry temat do dysputy, najlepiej coś dla ducha, najlepiej studium kawałka Bożego Słowa.
Pierwszą moją wielką pasją była i nadal w jakimś stopniu pozostanie matematyka. Byłem nauczycielem matematyki w liceum. Moją satysfakcją jest wychowanie wielu, którzy później osiągnęli coś znaczącego. Gdy spotykamy się czasami w przelocie, pozdrawia mnie porozumiewawczy uśmiech.
Co do mojego życia, jest pewien mechanizm, który powtórzył się w nim wielokrotnie. Polega on na tym, że nadchodzące trudne doświadczenia, których się obawiałem, były łagodzone prze inne trudne doświadczenia.
Gdy, na przykład, na skutek złośliwości decydentów miałem być zabrany do wojska, o czym myślałem z przerażeniem, gdzie ja i wojsko, dzień wcześniej doznałem ataku kamicy nerkowej i zostałem uznany za niezdatnego do służby wojskowej.
Gdy, z kolei, miałem przejść na emeryturę, o czym wiedziałem, że będzie to dla mnie szczególnie trudne ze względu na dynamiczne podejście do życia, musiałem poddać się operacji oczu, przez co skończyłem pracę dużo wcześniej.
Różnie można na to patrzyć, ale ja upatruję w tym ingerencji Boga. Moim osobistym przekonaniem jest, że Bóg, któremu zaufałem, w ten sposób się o mnie troszczył i opiekował się mną.
Jednak największym przejawem opisywanego mechanizmu jest to, że coś, co było dla mnie największą pasją, właśnie matematyka i uczenie matematyki, zostało mi relatywnie wcześnie odebrane. Zostałem aresztowany i internowany na początku stanu wojennego za przewodniczenie w szkole komórce Solidarności i później już nie miałem powrotu jako pełnoprawny nauczyciel.
Dzisiaj oceniam to jako opatrznościowe, bo znając swój krytyczny umysł i ciągłe pytania „po co” i „czy aby na pewno”, matematyka z pewnością by mi na dłuższą metę nie wystarczyła. Nie zadowalają mnie jednodniowe czy tygodniowe podniety, nawet w sferze matematyki i myślę dzisiaj, że najprawdopodobniej moja hiper-wrażliwość doprowadziłaby mnie na skraj przepaści, jak to się stało np. z profesorem Opialem z Krakowa, który skończył smutno.
Widzę w tym ochronę ze strony Boga. Przeżycia związane z internowaniem doprowadziły mnie w konsekwencji do odnalezienia czegoś, w czym nie ma sprzeczności – ścieżki do zaufania Chrystusowi.
Co jest dla mnie dzisiaj przedmiotem marzeń? Wymaga to znowu pewnego opisu.
Moje marzenia wynikają z głębokiego przeżycia, jak czuje się człowiek, który nie ma marzeń, który nie ma siły marzyć, nie ma pojęcia, o czym mógłby marzyć, bo wszystko, co wydawało się warte marzeń, nie wytrzymało próby jakości. A jednocześnie odczuwa to każdym kawałkiem siebie, że życie bez marzeń, bez konkretnej nadziei, jest jak jedzenie bez smaku. Jest to ogromne cierpienie.
Tego sam doświadczyłem i z tego się obecnie dźwigam. Widocznie Bóg, któremu zaufałem, uznał, że to doświadczenie jest mi bardzo potrzebne, bym rozumiał tych, którzy nie mają siły marzyć. Teraz jestem w stanie w stu procentach im współczuć i z nimi się utożsamić.
Rozumiem, jak to boli, nie mieć pasji. Co to znaczy, na przykład, zakończyć pracę i przejść na emeryturę, jako sytuacja całkowicie nie do zaakceptowania dla kogoś, kto zawsze był aktywny, zawsze brał na siebie spore wyzwania, im trudniejsze, tym lepsze. A teraz czuje się niepotrzebny, wydaje mu się, że nic w życiu nie zrobił. Myślał, że wszystko dopiero się zaczyna, a tu już się skończyło. Smutek.
To dobrze! Spodziewam się po Bogu, skoro jest Bogiem, skoro uznaję Go za mojego Boga, że ma w tym swój wspaniały cel. I teraz mi świta: moim największym marzeniem dzisiaj jest… pomóc innym odnaleźć pasję.
Gdzie? Dla mnie pasja musi być krystalicznie doskonała, bez sprzeczności, by warta była nazywania pasją. Co jest tym czymś? Poznawać Chrystusa i pomóc innym, by Go poznali. Przy okazji inne jeszcze rzeczy, jakaś pomoc ludziom, ale to istota! Nic mniejszego nie zdoła mnie zadowolić, jako zbyt trywialne przez swoją przemijalność.
To jest moja pasja i nią chciałbym zapalać innych. Mój matematyczny, krytyczny umysł mówi mi, że nie ma nic doskonalszego, ale przede wszystkim moje serce uspokaja się tylko z tą myślą.
W tym chciałbym mieć udział! W jakiej roli? Jestem urodzonym pomocnikiem. Lubię być na drugim planie. Nie lubię występować publicznie, chyba by przedstawić rozwiązanie matematycznego zadania. Jestem urodzonym pomocnikiem i chciałbym być genialnym pomocnikiem. Mogę robić kanapki, jeżeli to będzie pomocne dla krystalicznie doskonałego celu, chociaż najczęściej jestem proszony nie o robienie kanapek, a o… ogarnięcie finansów przy różnych przedsięwzięciach. Jakoś tak jest, że ludzie ufają mi, że zrobię to dobrze. Więc jestem gotów spełniać tę rolę.
A jednak finanse to za mało. Dobra cząstka, ale za mało duchowa. Zbyt łatwa i trochę daleka od istoty. Co więc jest marzeniem? Jestem szczególnie wrażliwy na potrzebę dobrego definiowania słów. Najgorzej mi się gada z ludźmi wierzącymi – tak siebie nazywają – ale w ich myśleniu i wyborach jest tak wiele sprzeczności. Używamy tych samych słów, ale każdy je inaczej definiuje. Jestem poszukiwaczem istoty i niesprzeczności. Kiedyś pracowałem społecznie przy korekcie podręczników matematyki, wynajdywałem błędy, znajdowałem nieprawdę, korygowałem niejednoznaczności. Teraz to samo, ale najwyższy poziom.
I na co się najczęściej natykam? Jest coś gorszego, niż brak porozumienia na płaszczyźnie pojęć. Jest to zupełnie chybione odczytywanie intencji. Zanim mam szansę wspomóc w usunięciu sprzeczności, tego kogoś już nie ma, bo myśli, że chcę go na coś namówić, odebrać jakąś wartość. Na szczęście spotykam też tych, którzy z czasem ufają. Wiedzą, że nie pragnę ich na nic namówić. Więc swoją misję widzę też w tym, by własną osobą uwiarygodniać środowiska, które są niesłusznie i niesprawiedliwie oceniane, a można odkryć w nich coś naprawdę cennego. Jestem gotów zapłacić cenę, bo mam nadzieję, że te dobre wzorce będą pomocne dla wielu innych środowisk.
Oto moje marzenie – zapalać nadzieję. Być pomocnikiem, cząstką dobrego teamu. Do dyspozycji stawiam to, że nie mam najmniejszego problemu z nawiązaniem rozmowy z kimkolwiek w jakichkolwiek warunkach, może za wyjątkiem respektu wobec przełożonych. Gdy widzę facetów pod budką z piwem, nigdy mi to nie przeszkadzało, gdzie są, raczej zaciekawiało. Zawsze lubiłem do nich podejść. Może w kimś z nich skrywa się poszukujący istoty umysł – dusza, która doceni to, co jest dla mnie wartością?!
Od budki z piwem po najwyższe szczeble. Gdyby Platforma Marzeń okazała się pomocna dla krystalicznych wartości, jestem gotów się zaangażować. By pomóc wielu ludziom, których życie, z powodu braku nadziei, pozbawione jest smaku. Wtedy sobie porozmawiamy. O sprzecznościach i niesprzecznościach, o wpływie Boga na nasze życie, o tym, co to znaczy zaufać. Wtedy mogę nawet nie zauważyć, czy jest gorący śródziemnomorski wiatr, czy porządna polska zima. Życie ma smak!
Jan Lorek, nauczyciel matematyki, ostatnio pracował jako Pełnomocnik Zarządu ds. Kontroli Sprzedaży w Spółce MARBET Bielsko-Biała. Studiował matematykę na Uniwersytecie Śląskim. Obecnie na emeryturze. Ma żonę, dwóch synów i czworo wnucząt.