Alex Bedlitsky – Nowy Jork
Jest kilka minut po siódmej, jeszcze prawie ciemno. Pędzę na elektrycznej hulajnodze mostem Queensboro, szybciej niż sznur samochodów, szybciej niż metrem. To moja codzienna droga do pracy. Wczesnowiosenny lodowaty wiatr wyciska łzy, przez które majaczy w oddali charakterystyczny, skośny w jedną stronę szczyt Citi Tower, gdzie pracuję. Całymi dniami słucham ludzi, analizuję dane, doradzam, w jednej z najbardziej prestiżowych finansowych instytucji.
Jak się tu znalazłem? W dole przesuwa się powoli ciemne cygaro Wyspy Roosvelta – oaza spokoju w tym pędzącym mieście. Przypomina mi ona miejsce, skąd pochodzę – Polak dorastający w skromnej rodzinie na Białorusi – i moje marzenia, które snułem, odkąd pamiętam, by przyjechać tu, do Nowego Jorku i być maklerem finansowym, tu założyć rodzinę… Te marzenia, jak widać, po części się spełniły. Za parę chwil zasiądę za swoim biurkiem i będę doradzał, podejmował decyzje. Finansowy wielki świat.
Moje myśli nie zatrzymują się jednak na Citi Tower. Lecą dalej, skręcają w 6-tą Aleję i biegną na południe. Tam, w skromnym budynku ma swą siedzibę Addepto, start-up, który założyliśmy z kilkoma kolegami w obszarze IT. Nasza firma tworzy narzędzia, które pomagają przekształcać tradycyjny biznes w nowoczesne, napędzane przez cyber-dane przedsiębiorstwo, dzięki temu, co kryje się za pojęciami machine learning, data science i business intelligence. To moje kolejne marzenie. Rozwinąć start-up, własną inicjatywę. Podoba mi się rozwijanie biznesu, nawiązywanie kontaktów – to jest sztuka – sprzedaż IT, poszukiwanie globalnych partnerów.
I to nie koniec marzeń. Nie zatrzymują się one też na tym skromnym budynku przy 6-tej Alei. Marzy mi się, że gdy będę gdzieś koło czterdziestki, uda się założyć… fundację. By pomagać ludziom, może nie w Afryce, raczej bliżej, by samemu szukać ludzi i tego, w czym im pomóc, rozwiązywać problemy, które można rozwiązać przez pieniądze, uratować jakieś dziecko przez zagraniczną operację, przez lek, który nie jest dla kogoś dostępny. Wszędzie tam, gdzie jest jakaś wspaniała możliwość, ale brakuje pieniędzy. Bardzo mnie to porusza. Na razie jeszcze mnie na to nie stać, ale chciałbym pewnego dnia być w stanie…
A jednak to wszystko, to dopiero połowa głowy pełnej marzeń. Druga połowa – mieć rodzinę, kochającą żonę. Kochana osoba już jest, mam nadzieję, że wkrótce żona. Poznaliśmy się w Warszawie na urodzinach mojego przyjaciela. Ona zostawiła wiele, by tu przyjechać, kochającą rodzinę, bardzo dobrą pracę, przyjaciół. Kocham ją nad życie i marzę, że razem stworzymy wspaniały dom, trzeba tylko pokonać parę trudności…
Oj, muszę uważać, by się nie rozmarzyć, bo zjeżdżam właśnie z mostu Queensboro w szalony uliczny ruch i lepiej mieć oczy wokół głowy. Niektóre marzenia mogą się skończyć, zanim się zaczęły. Za parę chwil będę za swoim biurkiem.
O marzeniach nieco szerzej
Dlaczego to wszystko się udało? Muszę powiedzieć, że jedną z rzeczy, które wywarły wpływ na mój sposób myślenia, był film dokumentalny The Secret z 2006-go roku. Jego przesłanie można zawrzeć w trzech słowach: „chcieć to móc”. Film mówi, że jak o czymś ciągle marzysz, jak wyobrażasz sobie swoje pragnienia… Beethoven, Leonardo da Vinci, Galileusz, Victor Hugo, Edison, Einstein byli takimi ludźmi.
Sądzę, że moje marzenia spełniły się właśnie przez to, że cały czas o nich myślałem i cały czas chciałem. Wyobrażałem sobie na przykład… Zieloną Kartę otwierającą drogę. To wyobrażanie sobie wpłynęło na wszystko, co robiłem. Gdy studiowałem na SGH, kładłem największy nacisk na język angielski, z pasją, by jak najlepiej się nim posługiwać. Dzięki temu podejściu miałem bardzo pozytywny, wręcz entuzjastyczny stosunek do możliwości w USA. Urzędnik imigracyjny, gdy starałem się o Zieloną Kartę, dostrzegł to. Mam wrażenie że on w systemie coś przycisnął, by mi pomóc. Myślę, że mnie wybrał, bo widział moje nastawienie. Oprócz tego, że dał mi wizę, otworzył możliwość Zielonej Karty. Otrzymałem wiadomość, że zostałem „dowybrany”.
W innych dziedzinach też. Przez Czernobyl moja mama zachorowała na nowotwór. Marzyłem, by nie chorowała, by nie płakała. Jest obecnie 11 lat po operacji onkologicznej.
Ale marzenia to nie wszystko. Tu jest miejsce, by odnieść się do Fundamentalnego Planu, czyli tego, co w chrześcijaństwie jest konstytutywne i unikalne. Jest wiele wydarzeń, które rozumiem jako pomoc Boga. Jestem przeciętną osobą, nie mniej przeciętną, niż inni. Nie urodziłem się w bogatej, uprzywilejowanej rodzinie. Ale proszę o wszystko Boga.
Później marzyłem, by moją mamę tu sprowadzić. Jestem jej jedynym synem, jedyną rodziną. Odmówiono jej wizy 4 razy. W przeddzień kolejnego spotkania wizowego poszedłem do katedry Świętego Patryka przy 5-tej Alei i mocno się modliłem. Złożyłem Bogu obietnicę, że jak otrzyma wizę, rzucę palenie. Rzuciłem. Mama przyjechała tutaj. Każdy dzień z nią jest nam podarowany.
Podobnie w pracy. Pierwszy mój przyjazd do USA był w ramach Work&Travel – programu dla studentów z innych krajów. Przyznano mi możliwość pracy w stanie Wyoming. To jednak 3 tysiące kilometrów od miejsca moich marzeń. Zrezygnowałem z tej pracy i poleciałem do Nowego Jorku. Było w tym wielkie ryzyko, bo gdybym nie znalazł pracy, marzenia byłyby pogrzebane i więcej bym nie otrzymał takiej możliwości.
W taki oto sposób znalazłem się pierwszy raz w Nowym Jorku, z 20 dolarami w kieszeni, bez noclegu, nikogo tu nie znałem. Siedziałem w Mc’Donalds pełen strachu. Ja w Nowym Jorku, ale bez pracy, bez pieniędzy. Dostałem od tego silnej migreny. Na szczęście było tam Wi-Fi. Pisałem maile do przyjaciół w Polsce, czy ktoś ma tu znajomych. Za ostatnie 10 dolarów pojechałem do Westchester, 60 kilometrów, i udało się.
Obecna moja praca w Citi to też prawdziwy cud. Aplikowało się tysiące osób, wyłoniono 13 kandydatów. Moi konkurenci mieli mocne doświadczenie. Stanowisko było bardzo wysokie, jednym z wymagań była znajomość języków. Na mojej liście znalazł się angielski, rosyjski, białoruski, polski, francuski, czeski, hiszpański. W środę miała być ostatnia rozmowa. Był akurat dzień Świętego Patryka. Skrócono proces rekrutacji, decyzja była w ten sam dzień: mój późniejszy szef, gdy poznał moje nastawienie, powiedział, że chce pracować tylko ze mną. Zostałem najmłodszym pracownikiem działu, następna osoba była starsza ode mnie o 9 lat. Do dzisiaj jestem najmłodszym pracownikiem, mój asystent jest starszy ode mnie.
Częścią moich marzeń było też amerykańskie wykształcenie. Teraz zaczęło mnie być na to stać. MBA w dziedzinie Finansów i IT w Baruch College – Zicklin School od Business – części City University of New York. To najlepsza szkoła w tej dziedzinie w Nowym Jorku, kładąca nacisk na praktyczne doświadczenie i zastosowania w realnych biznesowych scenariuszach. Dodatkową atrakcją jest niezwykle imponujący architektonicznie kampus uniwersytecki – The Newman Building.
Ale to wszystko, jak pisałem we wstępie, jest tylko ścieżką do tego, co mi się marzy przede wszystkim – pomaganie ludziom. Dlatego zgodziłem się opowiedzieć swoją historię na Platformie Marzeń – by tak, czy inaczej, komuś pomóc. Gdzieś koło czterdziestki chciałbym zrobić to, co dla mnie szczególnie ważne – założyć fundację, która pomoże wielu. To zadziwiające, jak dużo można załatwić w tym świecie przez pieniądze. Gdy jest wspaniała możliwość, jak często właśnie pieniądze są najsłabszym ogniwem.
Na to jestem najbardziej wrażliwy. Mam w rodzinie dwie kuzynki, które 3 lata temu uczestniczyły w wypadku, zginęła ich matka. Mieszkają u cioci, ich sytuacja materialna jest tragiczna. Pomagam im. Chciałbym wyszukiwać tych, którym warto mądrze pomóc: kogoś uratować, komuś dać możliwość, rozmawiać na przykład z ciekawymi ludźmi, którzy robią start-upy…
Z tego powodu marzy mi się pewna transformacja tego, co robię. Pragnąłbym, by start-up, który założyliśmy, udał się. Marzy się wielki klient. To droga do najwyższych marzeń.
Stoję przed oknem. W dole kipi wielka energia tego miasta, biorąca się chyba z patrzenia na to, co możliwe. Chociaż jest brudno, ludzie się spieszą, często nie są wobec siebie przyjaźni, nie wiem, czy gdziekolwiek indziej udałoby się tyle zrobić.
Za parę godzin wybieram się w podróż. Nie zdążyłem powiedzieć, że mój ulubiony sposób spędzania czasu to właśnie podróże! Udało się odwiedzić do tej pory 32 kraje. Najbardziej podobają mi się szybkie spontaniczne decyzje, jak na przykład, że lecimy do Argentyny na saros, czyli zaćmienie słońca, które miało być tam najlepiej widoczne. A za parę godzin do Meksyku.
Biorę z kąta swoją hulajnogę, którą najszybciej do marzeń!
•
Alex Bedlitsky, Doradca Finansowy w Citigold Private Client w Nowym Jorku oraz Dyrektor Global Partnership w Addepto, Nowy Jork. Studiował Finanse i Księgowość w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz Nauki Społeczne w Instytucie Nauk Politycznych w Paryżu. Obecnie studiuje Finanse i IT (MBA) w Baruch College w Nowym Jorku.