Mozaika Marzeń: C.M.

C.M. – Nowy Jork

„Gdzie ja jestem?” Wysiadłem z tramwaju jeden przystanek dalej, niż kiedykolwiek przedtem i szedłem nieznaną mi ulicą w Warszawie „rozwijając kłębek włóczki” – starając się zapamiętać drogę powrotną. Gdy strach osiągał odpowiedni poziom, zawracałem „po śladach” do domu.

Miałem wtedy 9-10 lat i doprowadzałem rodziców do szału tym moim upodobaniem eksplorowania. Bywało, że naprawdę nie wiedziałem, gdzie jestem. To było silniejsze ode mnie.

To, co fascynowało nas, jako dzieci, chyba rzadko się zmienia. U mnie zmieniła się tylko skala. Wcześniej kolejny przystanek, ulica, teraz Japonia, Korea, Australia, Nowa Zelandia – następne „przystanki”. W tamtych chwilach, jako dziecko, wiedziałem co będzie moim marzeniem. Podróżowanie.

Popracuję z 8 miesięcy i kolejna podróż. Przeżywanie magicznych momentów, kumulowanie doświadczeń. Patagonia, północna Szwecja, zamek z lodu, w którym się mieszka, który co roku trzeba rzeźbić na nowo, Cannes, Saint Tropez, BMW 6 Cabrio Convertible z Los Angeles do San Francisco, lub inny niesamowity samochód, jedzenie z różnych stron świata, najprzedziwniejsze ryby, ośmiornica, którą tną na żywo i się rusza, jak ją jesz…

A potem retrospekcja. Nowy Jork to miasto, gdzie jest wszystko. Cokolwiek znalazłem w świecie, można to znaleźć na tej małej wyspie. Cokolwiek jadłem, znajdzie się restauracja na Manhattanie. To miasto portowe, gdzie można natychmiast ściągnąć wszystko.

Jest lista kolejnych „przystanków” i „ulic”. Safari w Afryce, Kenia, Tanzania, jeszcze trochę niesamowitych samochodów, Himalaje, Nepal, muszę wziąć alpinistyczne przeszkolenie. Dowiedziałem się właśnie o bilecie Lufthansy, który raz kupujesz i możesz lecieć bez ograniczeń, byle ciągle na wschód, aż dolecisz w to samo miejsce, skąd wyleciałeś. Już nie będę musiał wracać po śladach.

Jestem  podróżnikiem!

A marzenia, by zmienić świat? Szczerze powiedziawszy, nie czuję potrzeby, by coś po sobie pozostawić. Raczej chcę coś przeżyć, cieszyć się małymi rzeczami. To dla mnie kiepskie myślenie, mieć wielki cel. Raczej cieszyć się podróżą do celu. Bo czy ktoś będzie szczęśliwy, gdy osiągnie cel – milion na koncie? Będzie go to cieszyło przez sekundę. Dlatego staram się blokować tego typu wrażliwość, by nie przeszkadzała przeżywać tu i teraz.

Chcę coś tworzyć, ale cieszyć się raczej procesem tworzenia. A jak tworzyć, to koniecznie globalnie. Globalne rozwiązania. Pracuję w dziale finansów drugiej co do wielkości firmy farmaceutycznej świata, cieszę się, że mogę być jej częścią. Podoba mi się to, że nasza firma produkuje leki pomagające wychodzić z choroby i że są dostępne na całym świecie. To są bardzo dobre leki.

Staram się uczyć rozumieć, jak działa cały świat. Chcę pracować na globalnych rolach, włączając takie miejsca jak Chiny, Japonia. Pracowałem przez 10 lat w Szwajcarii, ale tam było dla mnie zbyt lokalnie. Nie obchodzi mnie, skąd kto pochodzi. Dlatego przeniosłem się do Nowego Jorku.

Są też pewne drobne rzeczy, które mnie poruszają. Chyba najbardziej, by pomóc tym, którzy naprawdę chcą i nie tylko chcą. Pomóc dzieciom, które dużo się uczą, a nie mają pieniędzy na edukację, książki, wyjazdy. Im najbardziej współczuję, gdziekolwiek są i kim są. Im chciałbym pomóc.

Tak, czy inaczej, jestem podróżnikiem!

Jak osiągnąć marzenia?

Chcąc osiągnąć marzenia, potrzebny jest wysiłek, czasami ogromny. Jednak życie nauczyło mnie, że powinien to być wysiłek dobrze skierowany. Poznałem siebie i wiem, że mam tendencję do wybierania najtrudniejszej drogi. Powstaje wtedy efekt biegania w piasku. Dwa razy więcej wysiłku, a i tak biegnę dwa razy wolniej, niż… jakbym miał do tego pasję. Na przykład, na studiach szedłem zawsze tam gdzie najtrudniej, niekoniecznie tam gdzie mnie kierowała pasja. Wybrałem najtrudniejszy kierunek: Metody Ilościowe w Ekonomii i Systemy Informacyjne. Nauczyłem się, że najlepsze efekty są tam, gdzie nauka jest przy okazji poznawania ciekawych rzeczy – z ciekawości, a nie, co to da. Wkładając wysiłek, warto iść przede wszystkim za pasją.

Znajduje to swoje odbicie również w sporcie, jaki uprawiam. Codziennie crossfit – połączenie podnoszenia ciężarów z gimnastyką na drążku i bieganiem. Niezwykle ekstremalny wysiłek, ale dla mnie ciekawy. Bardzo pomaga w codziennych zmaganiach. Podobnie z nauką języków. Koniecznie 30 słówek dziennie, angielski, niemiecki, francuski. Z ciekawością oczekuję na kolejne 30. A przy okazji – małymi krokami do wielkich osiągnięć.

Zawsze wiedziałem, że chcąc, by marzenia się spełniły, trzeba się rozwijać. Miałem przed oczami obraz siebie w garniturze w samolocie, ale za tym obrazem musi coś stać. Trzeba się uczyć. Pochodzę z rodziny, która nie byłaby w stanie wysłać mnie zagranicę. Trzeba było samemu ciężko pracować. W wieku 14 lat zostałem ratownikiem pływania. Później, gdy byłem już w stanie wyjechać zagranicę, pojechałem do Anglii z kilkoma funtami w kieszeni, w roli rozwoziciela gazet i kelnera, od 4-tej rano do północy, w deszczu, na rowerze. W trzy miesiące schudłem 20 kilo, ale zarobiłem na swoje marzenia. Mogłem mieć ciekawsze życie tu i teraz, ale marzenia były ważniejsze.

Gdy się okazało, że jestem pierwszym pokoleniem, które może normalnie pracować zagranicą, byłem gotowy. Wymiana do USA, Sztokholm, 10 lat w Szwajcarii i od dwóch lat tutaj, w Nowym Jorku. Zawsze podejmowałem próby, w których był element ryzyka, czasami na granicy szaleństwa, trochę jak wtedy, gdy byłem dzieckiem, by pojechać jeszcze jeden przystanek, przejść jeszcze jedną ulicę.

Moje podejście do Fundamentalnego Planu, czyli tego, co w chrześcijaństwie jest konstytutywne i unikalne? Jestem chrześcijaninem, ale rzadko zapuszczam się w te rejony, nie wiążę ich z moimi pasjami, bo dla mnie chrześcijaństwo, w interpretacji, jaką poznałem w Polsce, jest zbyt negatywne, jakby ktoś ciągle czyhał, że ci się noga powinie. Główna koncentracja jest na ‚grzechu’ i jak go unikać i karać. Bardzo mało przesłań z ambony było dla mnie motywujących i optymistycznych. Polacy potrafią być pesymistami i widać to w interpretacji wiary chrześcijańskiej.

Podczas rozmowy o artykule na Platformę Marzeń pan Grzegorz powiedział, że dla niego pierwszą wiadomością chrześcijaństwa jest to, iż Bóg jest gotowy zaangażować się w nasze życie, by nasze dobre marzenia się spełniły. Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałem, by jakiś ksiądz podczas mszy coś takiego powiedział.

Pan Grzegorz powiedział też, że jeżeli stracimy coś dla Boga, oddamy Mu jako wyraz zaufania, On poczytuje sobie za punkt honoru, by nam z nawiązką zwrócić. To jest pozytywne.

Wszystko mi się w życiu raczej udaje, co się marzyło, to się spełniło. Czego więc mógłbym się obawiać? Chyba tylko tego, że nie mógłbym podróżować. Usłyszałem od pana Grzegorza: „I wtedy byś potrzebował pomocy Boga, by twoje marzenia się spełniły.”

No, może bym jeszcze jej potrzebował, gdy próbuję pocieszyć moją żonę. Jest plastyczką, po Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie – wrażliwa, artystyczna dusza. O! Tu bym też potrzebował pomocy.

Ciężko wyczerpać cel, jakim jest podróżowanie – mój cel, który sobie wybrałem. Odchować dzieci czy być architektem ogródka, to się szybko wyczerpuje. Bo dzieci szybko rosną, tym bardziej ogródek. Może i tym trzeba będzie się kiedyś zająć, i jeszcze czymś, o czym dzisiaj nie mam pojęcia. Póki co, kolejne przystanki przede mną i kolejne nieznane ulice.

Emocje narastają, jestem podróżnikiem!