Grzegorz Bednarczyk – Bielsko-Biała
•
Grzegorz Bednarczyk jest konsultantem pomnażania w Chrześcijańskim Ośrodku Edukacji i Kultury w Bielsku-Białej oraz pastorem w Kościele Baptystów w Bielsku-Białej, studiował teologię w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, doktorat na Wydziale Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego pt. „Kulturowo-społeczne uwarunkowania ewangelizacji na przykładzie Bielska-Białej”, jest autorem tysięcy prezentacji, wykładów, artykułów, reportaży z pogranicza wiary i kultury. W latach 1995-1999 przewodniczący Rady Kościoła Baptystów w Polsce, współzałożyciel Chrześcijańskiego Ośrodka Edukacji i Kultury w Bielsku-Białej. Razem z żoną Ewą założyli chrześcijańską Wspólnotę na Wyżynach w Bielsku-Białej. Mają dwóch synów i czworo wnucząt.
•
Pewnego dnia wysiadłem z taksówki pod czerwoną tablicą z napisem „Policealne Studium Pielęgniarstwa Neuropsychiatrycznego”. Wcześniej złożyłem papiery na historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednak im bliżej egzaminów, tym większa konfuzja, czy to właściwa droga. Na dzień przed egzaminami wycofałem papiery i jeździłem od jednej policealnej szkoły do drugiej, by znaleźć jeszcze miejsce i uciec przed wojskiem, zanim zdecyduję, jaką drogą pójść.
Znalazłem się w sytuacji zupełnie nieznanej. Kolejka kilkudziesięciu pacjentów na oddziale psychiatrycznym w Kobierzynie, otwarta księga iniekcji, i ja, dający jeden zastrzyk fenactilu po drugim, w pośladki często tak bezwładne, że igła szła do kości.
Wkrótce wiedziałem, co mi się marzy. Stawać się w czymś naprawdę dobrym, w projektowaniu, doborze kolorów, ale przede wszystkim, by umieć naprawdę pomóc ludziom (bezradność lekarzy na oddziałach psychiatrycznych i nie tylko, sprawiła, że to musiało być coś więcej niż medycyna). Wkrótce wiedziałem, że to będzie w sferze wiary, budowania drugiego człowieka. Marzenia, które dzisiaj są równie silne, jak wtedy: być w czymś naprawdę dobrym, najlepszym na świecie, ale później przekazać to dziesięciu, umownie, ludziom, następcom, którzy rozniosą to coś na cały świat, tą umiejętność budowania ludzi. To moje największe marzenie. Zobaczyć tych, którym pomogłem, jak pomagają następnym. Ich sukces jest moim sukcesem.
I koniecznie musi być globalnie. Pierwsza książka, którą przeczytałem w języku angielskim, to była autobiografia byłego szefa gangu z Hell’s Kitchen na Manhattanie, Nicky Cruza. Ktoś pomógł mu i zmienił całkowicie jego los. A on pomógł następnym. Gdy idziecie dzisiaj Broadwayem za Times Sqare w stronę Ronda Kolumba, mijacie po lewej Times Square Church, dziesięciotysięczny kościół, który powstał właśnie z tych wydarzeń. Ktoś zmienił świat.
Budowanie ludzi – jedyna rzecz, którą chcę się zajmować. To marzenie zrywa mnie przed świtem i pozwala pędzić do wieczora. Od poczucia bezradności wobec bezwładnych pośladków pacjentów oddziału psychiatrycznego po wielką pasję i oglądanie ludzi, którym udało się pomóc, którzy ponieśli to dalej. To moje marzenie w pigułce.
O marzeniach nieco szerzej
Moim ulubionym zajęciem jest usiąść gdzieś w publicznym miejscu z kubkiem kawy i… dwie rzeczy walczą wtedy o palmę pierwszeństwa. Pierwsza, by porozmyślać – snuć wizje, robić notatki, pracować nad czymś ważnym. Pamiętam, jak w Vancouver, przed wielu laty, usiadłem w kawiarence w Canada Place i pracowałem nad jakimś rozwiązaniem dla naszej wspólnoty w Bielsku. Gdy wypiłem jedną kawę, kelnerka bez pytania uzupełniła filiżankę. Do dzisiaj pamiętam ten smak. To jeszcze ciekawsze od zwiedzania.
Ale druga ulubiona rzecz, gdy już siedzę w tym publicznym miejscu – by porozmawiać! Zaczyna się, wiadomo, od banałów. Ale w pewnym momencie wzrok przebija budowle, krakowskie Sukiennice, czy co tam jest po drodze, i leci dalej. Zaczyna się rozmowa o tym, co się marzy. Siedząca obok osoba, najczęściej moja żona, Ewa, lub ktoś z przyjaciół, widzi mnie odmienionym… albo ktoś, z kim widzimy się po raz pierwszy. Marzenia!
Moim marzeniem jest też stworzyć sieć klubów-kafeterii jako kawałków przestrzeni publicznej (projektowanie, kolory), w których rozmawiałoby się właśnie o marzeniach, jak byśmy chcieli zmienić świat i… jak Opatrzność jest gotowa angażować się w nasze życie, by te marzenia się spełniły.
Były czasy i miejsca w historii, gdzie od profesorów na uniwersytetach, po przekupki na straganach, rozmawiało się o wpływie Opatrzności na nasze życie. Chciałbym przyczynić się do stworzenia takiej mocnej alternatywy dzisiaj.
Będziemy więc gwarzyli o marzeniach, ale na marzeniach nie może się skończyć, bo z kolei, nic mnie tak nie porusza, jak rozczarowanie ludzi. Potrzebne jest budowanie drugiego człowieka, jak Jezus z Nazaretu budował swoich uczniów, a potem powiedział: „Idąc, czyńcie uczniami ludzi ze wszystkich narodów”.
Tu dobre miejsce, by opowiedzieć o moim odniesieniu do Fundamentalnego Planu, czyli do tego, co w chrześcijaństwie unikalne. Moja przygoda z Chrystusem zaczęła się wcześnie. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy słuchałem, jako wczesny nastolatek, o tym, jak krople krwi kapały z krzyża, na którym zawisł, a zawisł z mojego powodu. Pojawił się wtedy pierwszy impuls, by opowiadać o tym innym.
Jednak przełomową decyzję osobistego zaufania Chrystusowi i powierzenia Mu swojego życia podjąłem parę lat później, w 1975 roku, dwa miesiące po maturze jadąc na wakacyjną przygodę, stojąc w pustym korytarzu pociągu relacji Kraków – Wiedeń, gdzieś między zasiekami polskiej granicy, a czechosłowacko-austirackiej. Trwająca wiele miesięcy wewnętrzna walka, pełna rozterek i rozmyślań, zakończyła się zwycięstwem Chrystusa i odczuciem spokoju, jak ocean bez zmarszczki, nieopisanej radości i poczucia spełnienia.
Powyższe osobiste doświadczenia poprowadziły mnie w stronę spełnienia tej części marzeń z dzieciństwa, która była związana z opowiadaniem o kroplach krwi Chrystusa (chociaż miałem też mnóstwo innych szalonych marzeń, jak chociażby tor do wyścigów samochodowych wokół domu na przedmieściach Nowego Jorku). Moim powołaniem okazało się założenie chrześcijańskiej wspólnoty. A zaczęło się od tego, że pewnego dnia, parę miesięcy po przeżyciach z pociągu, gdy wracałem ze szkoły, stojąc na szczycie schodów wiodących w dół od ulicy Zamojskiego w Krakowie, zobaczyłem w swojej wyobraźni obraz przyszłości, który kilkanaście lat później zaczął się spełniać, gdy podjęliśmy wraz z moją żoną Ewą misję tworzenia Wspólnoty na Wyżynach w Bielsku-Białej.
Dlatego kolejnym moim wielkim marzeniem jest stworzenie cyklu seminariów obejmujących wszystkie zagadnienia potrzebne komuś, kto jest liderem chrześcijańskiej wspólnoty, lub grupy, w ramach szeroko pojętego budowania drugiego człowieka, z elementami pomnażania (jedni pomagają drugim, którzy pomagają następnym itd.). Chciałbym w ten sposób przekazać dalej doświadczenia zebrane podczas kilkudziesięciu lat liderowania wspólnocie w Bielsku-Białej od momentu jej powstania.
Cykl seminariów otrzymał nazwę Szkoła Tyrannosa, bo ma być na wzór działań Pawła Apostoła opisanych w Dziejach Apostolskich 19, chociaż w pierwszej kolejności ma być odkrywaniem sekretów wpływu Jezusa opisanych w Ewangeliach. W formie artykułów dostępny w Paradygmaty Pomnażania.
Marzy mi się w ten sposób pomóc wielu chrześcijańskim liderom, by, zamiast rozczarowania, doświadczyli wykorzystania pełni swojego potencjału i zobaczyli owoc w ludziach, którzy wyjdą spod ich opieki. Cykl ma być dostępny dla liderów małych kręgów oraz potencjalnych liderów przez formułę seminarium w małej grupie.
Oprócz tych seminariów parę serii najlepszych na świecie studiów Biblijnych kilku ksiąg Biblii dla małych grup.
Marzy mi się, by ten sposób podejścia oraz styl życia, na który się on przekłada, dotarł w parę punktów świata i tam się pomnażał. Powiedzmy, gdzieś między Bielskiem a Melbourne (nie omijając, jeśli się da, Wielkiego Jabłka).
Jak marzyć, to marzyć, na chwałę Bogu! Bóg jest zbyt Wielki, by Go obrażać małością naszych marzeń!
Aha! Kawa w tych klubach-kafeteriach, kawałkach przestrzeni publicznej, ma być za tyle, by każdego było stać, nie tylko emerytów! Może nawet dolewana bez pytania?!
•
Reportaże
Osoby zaproszone przez Grzegorza Bednarczyka na Platformę Marzeń
Jeszcze parę zdjęć do artykułu
Zupełnie nowa przestrzeń publiczna…
…dopiero co otwarta przy 432 Park Avenue Tower na Manhattanie…
…najwyższym, w chwili robienia zdjęcia budynku mieszkalnym na Zachodniej Półkuli.
Ktoś miał marzenie.
I wreszcie chyba najbardziej wyjątkowa przestrzeń publiczna na świecie – High Line…
…na starej estakadzie kolejowej.
Ktoś miał marzenie, by zamiast ją wyburzyć…
…stworzyć tu park…
…z wieloma wyjątkowymi zaułkami.
Na północnym krańcu High Line powstaje przestrzeń publiczna Hudson Yards…
…z dwoma niezwykłymi instalacjami: The Shed (theshed.org)…
…i The Vessel, trzeba przyznać, że wręcz szalonymi.
Ciekawe, jakie przyszłyby pomysły, gdyby dane było tu usiąść i porozmyślać… albo porozmawiać z przyjaciółmi, z Najwyższym?
Będą to z pewnością marzenia, które będą służyły ludziom, zamiast ich obciążać, bo od piramid byli faraonowie, a my naprawdę chcemy czynić świat lepszym miejscem!